Maleństwo po tygodniu od wyzdrowienia z przeziębienia znowu jest chore. Tym razem to chyba rotawirus…
Zaczęło się od tego, że obudził mnie wczoraj rano straszliwy kaszel Maleństwa. Musiał być naprawdę okropny, bo nie jest łatwo mnie obudzić. Dotknęłam jego czoła i się przeraziłam. Pobiegałam po termometr, a tu prawie 39 stopni! Później nastąpił szereg niezbyt skoordynowanych działań łączących podawanie leku przeciwgorączkowego, ubieranie się i jednoczesne dzwonienie do Męża i po przychodniach.
Najbliższy termin wizyty u lekarza jaki mi zaproponowano był… za tydzień! Na szczęście wykupiłam sobie ubezpieczenie w mbanku, które gwarantuje wizytę pediatry w przeciągu 2 godzin od tel. Lekarz przyjechał, ale dopiero po 5 godzinach. W tym czasie gorączka na chwilę spadła i znowu wzrosła do ponad 39 stopni. Maleństwo miało sine nóżki i rączki i zaczęło się trząść. Ja omal nie dostałam zawału przy okazji ratowania go.
W końcu dojechał lekarz. Osłuchał, obejrzał i stwierdził trzydniówkę. Powiedział też, że może to być cokolwiek innego i dopiero się rozwinąć. No i rozwinęło się… Godzinę po wyjściu doktora Maleństwo zaczęło mieć biegunkę! Nie bardzo wiedziałam co robić, ale ostatecznie nie dzwoniłam już po przychodniach, tylko pojechałam do apteki, kupiłam wszystkie leki jakie mieli na rotawirusa bez recepty i po powrocie podjęłam wraz z Mężem niełatwą próbę podania ich Maleństwu.
Wieczorem znowu Mały miał gorączkę powyżej 39 stopni. O 23 znowu… Robiąc zimne okłady i podając leki temperatura spadła dopiero ok 1:00 w nocy.
Dziś jest lepiej, ale nie do końca dobrze. Maleństwo wygląda okropnie. Nie mogę uwierzyć w to, że aż tak wychudło przez jeden dzień! Mam nadzieję, że jutro będzie jeszcze lepiej…