Okropna bakteria

Każdy, kto chociaż raz miał chore dziecko, wie jakie to straszne… Maleństwo złapało jakąś dziwaczną bakterię :(((

W piątek zadzwoniła do mnie dyrektorka żłobka prosząc, żebym przyjechała po dziecko, bo zwymiotowało. Oczywiście pojechałam od razu, chociaż potraktowałam to z lekkim przymrużeniem oka. Maleństwo uwielbia jeść i gdy się przeje zdarza mu się zwymiotować. Zresztą nie znam dziecka, któremu się nie zdarza i jeden raz o niczym nie świadczy. Niemniej zabrałam Małego do domu…

Przez pierwsze kilka godzin było ok. Potem się zaczęło… Sensacje żołądkowe, chociaż bez wymiotów.  Sąsiadka przyniosła suszone jagody, żebym zrobiła napar. Podziałało… Myślałam, że już będzie dobrze. Około 21:00 Maleństwo miało 37, 3 stopnie gorączki. Zawsze, gdy Mały choruje nastawiam w nocy budzik co godzinę, żeby mierzyć mu gorączkę. O 1 w nocy nagle miał 40 stopni!

Wyskoczyłam jak poparzona z łóżka i zadzwoniłam po pogotowie. W tym czasie mąż po podaniu Paracetamolu włożył dziecko do letniej wody, żeby obniżyć gorączkę. Dyżurny na pogotowiu powiedział, że w karetce i tak nie ma lekarza, więc powinnam wsadzić malucha do samochodu i sama zawieźć do szpitala. Zanim spakowałam Maleństwo gorączka spadła do 38. Po zastanowieniu uznaliśmy kryzys za zażegnany i postanowiliśmy jechać do lekarza rano. Tej nocy już nie było jakichś nadzwyczajnych sensacji.

Rano pojechaliśmy na ostry dyżur. Trafiliśmy na świetną panią doktor. Miała chyba z 80 lat. Powiedziałam, że w żłobku panuje grypa żołądkowa i dziecko się chyba zaraziło. Dyrektorka żłobka tak bardzo mi wbiła do głowy tego rotawirusa, że w ogóle nie byłam otwarta na inne możliwości.  Doktor obejrzała Małego, zbadała od stóp do głów i orzekła, że to nie grypa żołądkowa, tylko zakażenie bakteryjne.  Prawdę mówiąc nie uwierzyłam… Ale lekarstwo (coś a la Biseptol) wykupiłam i podałam.

Tej nocy był Sylwester. Około 1:00 do moich drzwi zapukał tata koleżanki Maleństwa ze żłobka. Mała wymiotowała, a ja miałam lekarstwa, które dostaliśmy w razie wymiotów. Jak się potem okazało lekarstwa nie pomogły i dziewczynka trafiła do szpitala, w którym jest do tej pory. Strasznie mi przykro i bardzo bym chciała ją odwiedzić, ale niestety sama złapałam jakieś grypsko i boję się, że jeszcze coś zaniosę do tego szpitala…

Maleństwo bardzo powoli dochodzi do siebie. Je niewiele, dużo pije, nadal boli je brzuszek. Ma przez to problemy ze snem i dziś prawie całą noc nie spało. To już czwarta taka noc… Strasznie bym chciała, żeby to się skończyło. Wczoraj przyjechał do nas Chrzestny. Był u niego Św. Mikołaj i przyniósł naszemu skarbowi taką wielką ciężarówkę.  Maleństwo miało siłę tylko na tyle, żeby wejść na pakę i usiąść.  Wcześniej Mały przewracał się podczas chodzenia. Jest już totalnie wyczerpany, a mi się serce kraje gdy na niego patrzę.

W szpitalu zrobiono badania koleżance Maleństwa i okazało się, że nasza doktor miała rację: to jakaś wstrętna bakteria. Jestem pełna podziwu dla lekarza, że nie ugiął się pod ciężarem moich sugestii i przekonań wyniesionych ze żłobka… I cieszę się, że Maleństwo od początku bierze dobre lekarstwa. Mam nadzieję, że niedługo mu pomogą…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *