Sztuka schodzenia z łóżka

Maleństwo nauczyło się dziś samo schodzić z łóżka… Tyle razy sama pisałam, że dziecka nie można nawet na chwilę spuścić z oka… I co zrobiłam? Odwróciłam się na moment, który trwa przesunięcie drzwi szafy wnękowej… W tym momencie usłyszałam „buch”! Maleństwo jakby stało na główce wciśnięte między moje łóżko a swoje łóżeczko i jakby się samo zastanawiało nad sytuacją. Zresztą tak samo jak ja… Dopiero po chwili wybuchło płaczem a ja się rzuciłam na pomoc.

Na szczęście płacz nie trwał długo. Gdy już ustał zaczęłam analizować co się stało. Mały leżał zwrócony główką w przeciwną stronę łóżka niż spadł. Chyba musiał zrobić salto w powietrzu albo fikołka do tyłu, bo innej opcji tak szybkiego przemieszczenia się nie ma… No jeszcze teleportacja… Jedno nie ulega wątpliwości: jestem złą matką, nie potrafię dopilnować własnego dziecka.

Zrozpaczona dzwonię do Mamy, bo może powinnam jechać z Maleństwem do jakiegoś lekarza? Na czółku wyrósł mu ogroooomny guz. Poza tym niepokojących objawów brak: nie stracił przytomności, nie wymiotuje, nie zachowuje się inaczej niż zwykle. Prawdę mówiąc to się po prostu bawi i zanosi się śmiechem. W tej sytuacji nawet w jego zwykłym zachowaniu zaczynam si ę dopatrywać jakichś nieprawidłowości… Dla własnego spokoju pojadę do lekarza.

Mama natomiast stwierdziła, że nie powinnam się przejmować, bo każde dziecko z czegoś tam spadło. Ja wypadłam z wysokiego wózka, potem spadłam ze schodów do piwnicy. Wujek też jakimś cudem wyślizgnął się babci ze spacerówki. Jakoś w to nie wierzę, ale jestem trochę spokojniejsza…

A teraz najtrudniejsze: zadzwonić do Męża. Powiedziałam co się stało, a po drugiej stronie długa cisza. Potem słyszę stłumione zdenerwowanie i „jedź do lekarza”. To jadę… Pojechałam do najbliższej przychodni. Lekarz nie chciał mnie oczywiście przyjąć a spotykana na korytarzu pani doktor popatrzyła na mnie, jakbym sama zrzuciła dziecko z tego łóżka i powiedziała, że mam natychmiast jechać do szpitala i że nie wie, czego ja u niej szukam.

Nie cierpię szpitali… Zawsze tam się długo schodzi i boję się, że Maleństwo czymś się zarazi. Dzwonię więc do Medicoveru, w którym mam abonament. „Proszę Pani! Natychmiast przyślemy karetkę!” słyszę. Teraz to już przeraziłam się nie na żarty! Sama wiozę dziecko do szpitala, po drodze zabierając Siostrę. Nie ukrywam, że po drodze kołują mi się myśli o tych wszystkich rodzicach, którzy nie dopilnowali swoich dzieci i nad którymi potem pastwiły się media. Już widzę oczyma wyobraźni jak lekarz wzywa policję i odbierają mi prawa rodzicielskie. A ja naprawdę kocham moje Maleństwo! To był przypadek! Chwila nieuwagi! Nic takiego się jednak nie dzieje. W szpitalu robią prześwietlenie  główki. Potem czekam wiekami na wyniki i dowiaduję się, że wszystko jest w porządku.

Po południu pojechaliśmy do Teściów. I co się okazuje? Mąż gdy uczył się raczkować spadł ze schodów! Przez chwilę nie mógł oddychać i zrobił się siny… Wieczorem przyszła natomiast sąsiadka i mówi, że jej córeczka też spadła dziś z łóżka! Z tym, że ona nie pojechała ani do pediatry ani do szpitala i jakoś tak dziwnie się na mnie popatrzyła… Nie wiem, czy jestem złą czy dobrą matką, ale najwyraźniej chyba za bardzo się przejmuję…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *