Od pewnego czasu moje życie wywróciło się do góry nogami! Mylisz się, jeśli myślisz, że stało się to w dniu porodu… Zacznijmy od niezbyt popularnego wyznania: nigdy nie darzyłam dzieci szczególną miłością. Nie piszczałam na widok pociech znajomych ani przygodnie spotkanych na ulicach niemowląt. Nie zajmowałam się podczas imprez rodzinnych młodszymi braćmi i siostrami ani dziećmi kuzynów. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam niemowlaka na ręce. Oczywiście twierdziłam też, że raczej nie szybko będę miała własne dzieci…
W oczekiwaniu na ciążę…
O dziwo dosyć młodo jak na dzisiejsze standardy wyszłam za mąż i pracowałam w “wielkiej korporacji”. Właściwie nie pracowałam, tylko prawie mieszkałam, bo zdarzało mi się siedzieć w pracy więcej niż 12 godzin dziennie. Mojemu Mężowi to nie przeszkadzało, ponieważ sam prawie przeprowadził się do biura. Nie myśl, że byliśmy nieszczęśliwym małżeństwem! Wręcz przeciwnie! W weekendy wyjeżdżaliśmy, bawiliśmy się i robiliśmy wszystko co normalna szczęśliwa para robi w czasie wolnym. Ale pewnego dnia pojawiła się… pustka! Żyliśmy tak sobie już kilka lat i czegoś zaczynało nam brakować. Trudno jest opisać odczuwanie “braku czegoś”. Nie było też tak, że nagle zaczęłam piszczeć na widok niemowląt. Po prostu uczucie pustki codziennie coraz bardziej rozpychało się w naszym życiu i pojawiły się pierwsze rozmowy o dziecku.
Wielkie zmiany
I tu szok! Ledwie zaczęliśmy rozmawiać a ja już byłam w ciąży! Myślałam, że w ciążę będę zachodziła tak jak moje koleżanki: miesiącami albo latami… A tu proszę! Jeden miesiąc starań i już! Pierwszy raz w życiu byłam w ciąży! I pierwszy raz w sytuacji, w której nie bardzo wiedziałam co się robi… Przestałam chodzić na solarium, zdjęłam akrylowe paznokcie, żeby chemia nie szkodziła dzidzi, ale szefowi powiedziałam, że wszystko będzie normalnie. Przecież ciąża to nie choroba… Wzięłam nawet zastępstwo na miesiąc za koleżankę.
Coś się jednak zmieniło… Pierwszy raz w życiu poproszona o spotkanie się z klientem po 17:00 odmówiłam. Pierwszy raz kończyłam pracę o czasie, a potem zamiast lecieć spotkać się ze znajomymi wracałam do domu i kładłam się spać. Zaczęłam się nawet zdrowo odżywiać, przestałam palić papierosy i pić hektolitry kawy! Wtedy to wszystko wydawało mi się strasznym poświęceniem, dlatego tym bardziej byłam w szoku podczas jednego z badań…
Ciąża obumarła i poronienie
Podczas usg w 13 tygodniu ciąży okazało się, że serce Dziecka nie bije… Nie mogłam w to uwierzyć, ale gdzieś w środku wiedziałam, że to prawda. Nadzieja jednak nigdy nie umiera. Dopiero za dwa dni, w poniedziałek, miałam się zgłosić do szpitala. To były najgorsze dwa dni w moim życiu! Nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić jak to jest mieć świadomość, że nosi się w sobie martwe Dziecko. Każdy może sobie mówić co chce, ale dla mnie dziecko to od początku dziecko i już.
W szpitalu potwierdzono diagnozę mojego lekarza, doprowadzono do poronienia i przeprowadzono zabieg łyżeczkowania. Mój kochany Mąż był ze mną cały czas, a gdy go wyproszono stał pod szpitalem, tak, że w końcu znowu go wpuszczono. Dzwoniło do mnie mnóstwo osób, które jakimś cudem już wiedziały. Nie wiedziałam po co? Czy nie mogliby dać mi cierpieć w samotności? Sama nie potrafię nikogo pocieszać i nienawidzę być pocieszana. Uważam, że cierpienie (tak jak wszystko) trzeba w życiu po prostu przeżyć, przetrawić.
Nie rozumiem jednak, dlaczego w szpitalu nie było psychologa, który mógłby ze mną porozmawiać? Dlaczego takiej opieki nie zapewniono mi po zabiegu? I w końcu dlaczego w Polsce nie mówi się o poronieniach, chociaż ich liczba jest szacowana na 25%-50% ciąż? Gdy już przez to przeszłam, zaczęłam się dowiadywać ile osób z mojego otoczenia poroniło! Dlaczego nikt nie uświadamia społeczeństwa?
Poronienie? Nie komentuj!
Usłyszałam też dwa komentarze brzmiące następująco “nic dziwnego, że poroniłaś, sama jesteś sobie winna!” i drugi “co zrobiłaś, że dziecko umarło?”. Moi drodzy, ja wiem, że styl mojego życia przed ciążą nie był może idealny, ale prawda jest taka, że żaden lekarz nie powie: winne jest to i to. Moje dziecko miało wadę genetyczną i lekarze nie mogli w to uwierzyć, bo miałam 24 lata i idealne wyniki badań! Winna może być infekcja wirusowa we wczesnej ciąży albo całe mnóstwo innych rzeczy, w tym przypadek…
Wróciłam do domu i wzięłam bardzo dużo wolnego. Siedziałam sama w mieszkaniu i całymi dniami płakałam. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo można pokochać dziecko, którego jeszcze się nie widziało i pierwszy raz zrozumiałam, jak wiele zmienia ono w życiu. Popadłam w depresję. Nie mogłam spać, a jak już spałam miałam koszmary. Jeszcze bardzo długo miałam napady duszności. I nie chciałam nikogo widzieć poza moim Mężem. Niestety nikt nie mógł tego zrozumieć i na zasadzie, że wszyscy wiedzą, co jest dla mnie lepsze wszyscy próbowali mnie zmuszać do swojego towarzystwa. Dopiero po około miesiącu postanowiłam wrócić „do ludzi” i tym samym do pracy.
W biurze wszyscy zachowali się naprawdę bardziej taktownie, niż mogłam sobie wyobrażać, za co jestem im wdzięczna do tej pory. Z tym, że już nic nigdy miało nie wrócić do normy. Przestała mi sprawiać przyjemność praca. Ostatnia przychodziłam i pierwsza wychodziłam. Wolałam wracać do domu i rozwijać moją nową pasję: gotowanie zgodnie z zasadami slow food. Pierwszy raz zrobiłam kluski, chleb, konfitury. Dla dziecka kupiliśmy duże mieszkanie, w którym urządziłam swoją wymarzoną kuchnię i miałam gdzie rozwijać talenty kulinarne.
Mijały miesiące a ja chciałam zajść w ciążę. Lekarz radził zaczekać, więc czekałam.
Gdy czas czekania się skończył, tak bardzo chciałam zajść w ciążę, że nie mogłam. Aż w końcu odpuściłam… Znowu zaczęłam widzieć w życiu sens. Od poronienia minął prawie rok i chciałam ruszyć do przodu. Poszłam na bal, o którym zawsze marzyłam: taki z prawdziwego zdarzenia, ze srebrnymi nakryciami, orkiestrą, na sali balowej. Miałam dosyć swojej starej pracy, więc znalazłam nową. I wtedy…
Ciąża po poronieniu
Zobaczyłam na teście dwa cieniutkie paseczki! Już dwa dni wcześniej na imprezie urodzinowej Taty i Siostry miałam wrażenie, że coś jest nie tak: było mi słabo, jedzenie dziwnie pachniało, prawie mdlałam podczas tańczenia. Od razu po zrobieniu testu poleciałam do lekarza! Miałam silne bóle brzucha i ginekolog nie dawał mi jakichś wielkich nadziei, dał mi za to L4.
Kolejne miesiące były jednymi z najgorszych w moim życiu. Powinnam być szczęśliwa, a ja się tak strasznie bałam, że stracę dziecko, że całymi dniami nie miałam siły wstać łóżka i się ogarnąć. Sytuację ratowała pani ginekolog, która chcąc mnie uspokoić robiła mi co 2 tygodnie usg, żeby pokazać, że z dzidzią wszystko ok. Ale to niewiele dawało. Uspokoiłam się dopiero pod koniec ciąży.
Nie zapomnę, gdy w zaawansowanej ciąży lekarz nie mógł wysłuchać bicia serca słuchawką! O mało nie dostałam zawału! Nie pomogły zapewnienia, że tak się zdarza. Na szczęście w końcu dziecko się przekręciło i usłyszeliśmy bicie serduszka! Uff…
Szczęśliwie dobrnęliśmy do porodu… Ponieważ non stop miałam skurcze, alarmów porodowych było kilka. Gdy już zaczął się właściwy poród zastanawiałam się nawet czy warto budzić Męża, bo może to znowu fałszywy alarm? Ale jednak nie… Dojechaliśmy do szpitala i o 11:33 urodził się mój Synek.
Oczywiście, jak chyba każda kobieta, trochę bałam się porodu. Tymczasem moment, w którym pierwszy raz zobaczyłam dziecko był jednym z najpiękniejszych w moim życiu! Tego się nie da opisać! Pamiętam tylko dwie takie chwile: gdy pierwszy raz umówiłam się z moim przyszłym Mężem i gdy pierwszy raz zobaczyłam dziecko. Od obu momentów w moim życiu miała się rozpocząć prawdziwa rewolucja i przewartościowanie…
Tyle tytułem wstępu. Obecnie Maleństwo ma 7 miesięcy, a ja postanowiłam opowiedzieć innym mamom o moich zmaganiach z niemowlakiem. Być może moje doświadczenia Wam w czymś pomogą albo zechcecie podzielić się ze mną swoimi?